Hej, hej, Kochani!
Pomimo że mam już ponad osiemnaście lat, w głębi duszy wciąż
czuję się dzieckiem. Często oglądam bajki Disneya i tylko cieszę się, że mam
młodszą siostrę, bo to nie wstyd. Ostatnio, dzięki jej namowom, sięgnęłam po
książkę, którą jako dziecko darzyłam uwielbieniem. Mowa o „Małej księżniczce”
Frances Hodgosn Burnett – jednym z klasyków literatury dziecięcej.
Rozpieszcza na przez ojca siedmioletnia Sara Crewe trafia na
londyńską pensję prowadzoną przez pannę Minchin. Wyróżniająca się pięknymi
strojami, a także obdarzona wielką
wyobraźnią dziewczynka szybko budzi różne emocje wśród swoich koleżanek. Jednak
dobre serce „małej księżniczki”, jak jest nazywana, sprawia, że Sara otoczona
jest osobami, które ją uwielbiają. Jej życie zmienia się diametralnie, gdy po
śmierci ojca staje się nędzarką.
„Mała księżniczka” to powieść, która w dużym stopniu
wpłynęła na moje dzieciństwo, a także na to, jakim człowiekiem dzisiaj jestem.
Dlatego jednocześnie ekscytowałam się, jak i przerażałam perspektywą kolejnego
przeczytania. Obawiałam się tego, że historia Sary Crewe już mnie nie poruszy i
stracę dobre wspomnienia o tej pozycji. Na szczęście – na nowo zakochałam się w
książce Frances Hodgson Burnett.