Hej, hej, Kochani!
Nie wiem, jak Wy, ale ja lubię wierzyć, że Ktoś się mną
opiekuje. Steruje moim życiem, prowadzi i układa moje losy tak, żeby to
wszystko miało jakiś sens. Dlatego kiedy
usłyszałam o książce opowiadającej o Aniołach Stróżach, wiedziałam, że chcę po
nią sięgnąć. Tym bardziej, że przypomniała mi książkę, którą przeczytałam,
będąc młodziutką nastolatką – „Małe anioły” Theresy Chung, a z którą mam bardzo
pozytywne wspomnienia. Również nazwisko Terakowskiej stało się dla mnie
gwarancją dobrej lektury – „Poczwarka” wycisnęła ze mnie łzy, a „Ono”
rozbudziło mój instynkt macierzyński. „Tam,
gdzie spadają anioły” miało znowu zaprowadzić mnie do świata bez prostych
reguł, pełnego wątpliwości moralnych, ale także krzepiącej obecności istot
nadprzyrodzonych i wiary, która może sprawić cuda. Co się jednak stało, że tym razem moje
spotkanie z książką pani Terakowskiej bardzo się dłużyło, a gdy zamknęłam
książkę, byłam szczęśliwa?